Cień wiatru


Pasja czytania ogarnęła mnie, kiedy miałem sześć lat. Z początku „kaliber” książek nie miał znaczenia; byłem przecież dzieckiem, czyli miałem mnóstwo możliwości, z których „niewiadomo co” miało się urodzić. Mógłbym ułożyć chronologicznie najważniejszych dla mnie pisarzy, tworząc swoisty podział życia na etapy: Mark Twain, Howard Pyle, a następnie Juliusz Verne. Od początku, to znaczy od momentu, kiedy zacząłem czytać beletrystykę, nie miałem wątpliwości, iż ludzie kochający książki rozumieją się w sposób niedostępny dla innych; nie twierdzę, iż jest to kwestia o charakterze czarno-białym: nie dzielę ludzi na czytających i nie czytających, z pewnością istnieje wiele odcieni szarości, ale tylko niektórzy potrafią zrozumieć chińskie przysłowie: „Kiedy przeczytam nową książkę, to tak jakbym znalazł nowego przyjaciela, a gdy przeczytam książkę, którą już czytałem, to tak jakbym spotkał się ze starym przyjacielem”.
Istnieją trzy rodzaje okoliczności – związane z przeczytaniem książki - które niosą ze sobą imperatyw mogący „zmienić czyjeś życie”: kiedy pod jej wpływem, ktoś zacznie czytać i stanie się to jego pasją, kiedy znajdzie inspirację, względnie praktyczne wskazówki, do wypełnienia jakiegoś dzieła w swoim życiu, bynajmniej nie związanego z książkami, oraz trzeci, który towarzyszył mojej osobie – a związany z powieścią stanowiącą asumpt do napisania niniejszego tekstu: kiedy sposób przedstawienia świata w danej książce zachwyci czytelnika do takiego stopnia, że chciałby go zgłębiać dalej, pisząc lub czytając.
„Cień wiatru” hiszpańskiego pisarza Carlosa Ruiza Zafona należy do cyklu powieści o Cmentarzu Zapomnianych Książek – o tym jednak dowiedziałem się później, a także o tym, że postacie z tych książek przewijają się w kolejnych tomach cyklu, jednak są ukazane w różnych kontekstach; taka konstrukcja fabuły jest źródłem specyficznej prezentacji rzeczywistości, niczym: świat w świecie, co tym bardziej przykuwa uwagę i zachęca ku zagłębianiu się w te światy. O tym, iż jest to przejaw kunsztu pisarskiego  w aspekcie oddziaływania na czytelnika doszedłem pod wpływem powieści Zafona i niejednokrotnie miałem możliwość obserwacji, jak inni mistrzowie światów stworzonych wykorzystują ten zabieg, jak choćby: Stephen King czy Johan Theorin…
Dywagacje, które umieściłem na początku, są dla mnie istotne w dwóch kwestiach: po pierwsze „Cień wiatru” stanowił dla mnie początek, oś, dzięki którym mogłem zacząć tworzyć. Po drugie uwierzyłem w siebie. Każdy człowiek potrzebuje poczucia sensowności swoich działań, bo nie można bez końca dryfować przeciągany niczym lina przez dwie siły: księżyc i słońce. Istnieje nawet teoria „poczucia własnej skuteczności” – bez niej człowiek ulega demoralizacji, której towarzyszy narastający bezsens. Kiedy Daniel Sempere, przyprowadzony przez swojego ojca, odwiedził Cmentarz Zapomnianych Książek po raz pierwszy i odnalazł przeznaczoną mu książkę autorstwa Juliana Caraxa, jego życie nabrało sensu – dla mnie również, bo idea, iż książka i człowiek mogą być sobie przeznaczeni jest inspirująca w dwóch wymiarach: twórca nosi w sobie historię i dzięki temu ona powstaje – dlatego rzeczą wysoce nikczemną jest jakikolwiek plagiat, z którego niestety w znacznym stopniu składa się obecnie świat, z drugiej strony ta historia tworzy człowieka: jej klimat, pełnokrwiste postacie, miejsca, które chciałoby się stworzyć w rzeczywistości. Przeznaczenie: już nic nie będzie przypadkowe – tak jak twierdzą wschodnie religie i nowoczesna fizyka. Mając tak silny punkt oparcia, nieruchome, niezmienne centrum, mogłem zacząć przemieszczać się dalej: w krainę książek. Istnieje historia tak zachwycająca, że chce się do nich wracać, i w tej historii światem pisarzy i czytelników rządzi przeznaczenie. Nawet jeżeli przyziemny umysł uzna to za fikcję literacką, dla mnie stanowiło to – a nie miałem wtedy pojęcia o odkryciach dzisiejszej fizyki, zakładającej możliwość wystąpienia skutku przed przyczyną lub stwierdzającej, iż wszechświat nie mógłby istnieć bez mózgu człowieka – bezpieczny, uspokajający początek, z którego, z przyjemnym uczuciem mogłem rozwijać swój świat książek: pewną ręką odrzucać to, co do niego nie pasuje – choćby zyskało dobre opinie krytyki i było popularne, i zacząć tworzyć własny styl, trzymając w zanadrzu nadzieję, że jeśli będę wystarczająco mocno pragnął mogę tworzyć historie inne, lecz równie dobre.
Powieść od początku zachęca, zapowiada wiele atrakcji; jeżeli czytelnik chce ją smakować słowo po słowie, a nie tylko przeczytać, napotyka na: „niebieskawy półmrok”, „freski wypełnione…baśniowymi stworami”, które nadają Cmentarzowi Zapomnianych Książek niezapomniany urok; sam „Cmentarz” jest oszałamiający - jednak powtarzam, potrzebne jest do tego założenie: to jest książka, dla tych, co kochają czytać – ze swoimi: schodkami, platformami, tunelami i mostkami. Pisarz z pasją to wiele, ale pisarz z powołaniem to jeszcze więcej – dla Daniela Sempere powołaniem stało się między innymi odnalezienie Juliana Caraxa, autora „Cienia wiatru”. Carax to postać ze wszech miar tajemnicza. Powieść wypełniają inne postacie, a fabuła zaczyna w coraz większym stopniu przypominać łamigłówkę – aczkolwiek główny koncept nie jest specjalnie skomplikowany, gdyż człowiek (diabeł?) palący książki Caraxa zostaje ujawniony za szybko, w sposób za bardzo oczywisty, i skłaniałbym się ku twierdzeniu, iż jest to w pewnym stopniu wada, to meandry kolei losu wciągają czytelnika. Nie ma powieści doskonałej; czytając tą po raz trzeci  zauważałem już pewne naiwności w sposobie budowania akcji, jednak uważam, cytując słowa poczytnego pisarza, którego nazwisko już wcześniej wymieniłem, iż pisanie powieści jest jak wydobywanie skamieliny, do pisarza należy w głównej mierze pokazanie czytelnikowi: zdarzyło się to, to…i jeszcze to! – i Zafon czyni to w niesamowity sposób, okraszając treść kwiecistym (obecnie uważam, iż nieco zbyt kwiecistym) językiem.

Komentarze